top of page

„Piętnaście miesięcy temu zginął mój mąż. Wtedy moje życie całkowicie się zmieniło”

Iryna ma 45 lat i mieszka w Kijowie. Przed wojną pracowała jako główna księgowa, potem jako menedżerka w dużej sieci sklepów.

„Zwykłe życie zwykłej ukraińskiej rodziny”

Już na samym początku wspólnego życia Iryna i Wiktor założyli małą rodzinną firmę zajmującą się produkcją i projektowaniem mebli. Kobieta wspomina, że mąż kochał tę pracę i bardzo dobrze znał się na swoim fachu. W ich domu Wiktor prawie wszystko zrobił sam. Inni dziwili się, że para się sobą nie nudzi, skoro ciągle jest razem, w pracy i w domu,  na co Iryna odpowiadała:

— Absolutnie nie. Poza tym w pracy było inaczej. Każdy miał swoje obowiązki. Pomagaliśmy sobie nawzajem, udzielaliśmy sobie rad.

Zawsze czuła, że mąż w nią wierzy. Nawet gdy Irynę znużyła praca w rodzinnej firmie i postanowiła zmienić branżę, Wiktor powiedział:

— Jeśli potrzebujesz zmiany, próbuj. Wspieram Cię w tej decyzji, a na Twoje miejsce zatrudnię kogoś innego.

Iryna często wspomina związek z Wiktorem. Mówi, że łączyło ich nie tyle szalone uczucie, ile cicha i czuła miłość, którą zachowywali dla siebie. Ze smutkiem w głosie mówi: „Teraz zostały mi jedynie wspomnienia”. Wiktora poznała, kiedy byli jeszcze dziećmi: 12-letnia wówczas Iryna przyjaźniła się z siostrą przyszłego męża. Mieszkali obok siebie, razem dorastali, a ich przyjaźń z upływem lat stawała się coraz mocniejsza.

— Kiedy miałam 16 lat, trafiłam do szpitala. Wiktor wtedy studiował i codziennie po zajęciach przybiegał do mnie, żeby dotrzymać mi towarzystwa  i trochę mnie rozweselić. A po tych wizytach starał się jeszcze gdzieś dorobić, żeby kupować mi jakieś smakołyki.

Gdy oboje już albo studiowali, albo pracowali, okazji do spotkań było coraz mniej. A kiedy w końcu po kilku miesiącach się zobaczyli, ledwie się zorientowali, że przegadali całą noc. Iryna dodaje z uśmiechem: „Zawsze łatwo się z nim rozmawiało”. Rano Wiktor odprowadził Irę do domu, a sam pospieszył do pracy. Wtedy stało się jasne, że przyjaźń przeradza się w coś nowego, znacznie silniejszego i większego. Wiktor czuł to samo. Wkrótce zostali parą.

Ojciec – autorytet i przyjaciel

Para wychowała dwoje dzieci: córkę, która ma 25 lat, i syna, który ma 15. Chociaż córka jest z pierwszego małżeństwa Iryny, Wiktora traktowała jak ojca. Niedługo po jego śmierci napisała: „Byłeś jednym z najlepszych ludzi w moim życiu”, a w Dniu Ojca powiedziała Irynie:

— Idę do taty. Chcę pobyć z nim sama.

Wiktor miał też wspaniałe relacje z synem. Wolny czas spędzali na wspólnych aktywnościach. Chodzili razem do biblioteki po książki dla chłopca.  Pewnego dnia bibliotekarka zapytała Wiktora, czy poczytałby dzieciom z okazji Dnia Czytelnika, a on entuzjastycznie się na to zgodził. 

 

Nie było to jedyne hobby, które łączyło Wiktora z synem. Zawsze odprowadzał go na zajęcia z karate. Raz po treningu zwrócił mu uwagę, że nie dawał on z siebie wszystkiego, i zaproponował, żeby poćwiczył jeszcze w domu. Syn odmówił, bo był już zmęczony, a na słowa ojca, że to nie takie trudne, zasugerował, żeby sam spróbował. Wiktor zaczął więc uczęszczać na zajęcia z karate razem z nim. 

 

Iryna wspomina, że kiedy wracali z pierwszych wspólnych ćwiczeń, to syn niósł rzeczy, a mąż ledwo szedł obok. Zapytany, czy pójdzie jeszcze na trening, odpowiedział twierdząco: „Pójdę!”. Tak swoją postawą starał się uczyć dziecko, żeby się nie poddawać i dawać z siebie wszystko. Iryna widziała, że budzi to podziw syna. 

„Nie chcę zostawić naszemu synowi wojny w spadku”

 

Po wybuchu wojny na pełną skalę Wiktor nie potrafił pozostać bezczynny, więc zaczął szukać jednostki wojskowej, do której mógłby się zgłosić. Początkowo wszędzie mu odmawiano ze względu na brak doświadczenia wojskowego. Mężczyzna znalazł jednak batalion ochotniczy, do którego wybierano najwytrwalszych. Iryna wspomina, jak po rekrutacji z radością opowiadał przez telefon: „Przybiegłem w pierwszej piątce, nawet nie wszyscy młodzi pokonali ten dystans!”. Wiktor był bardzo dumny z tego, że miał dość sił, i robił wszystko, aby spełnić swój  obowiązek.

 

Pierwsze zadanie wykonywał jako członek miejscowej obrony terytorialnej na terenie Irpienia. Gdy miasto zostało wyzwolone, obrońcy, wśród których był też Wiktor, zgłosili się do mobilizacji. Udali się do jednostek, które miały zostać skierowane na Wschód Ukrainy. Kiedy Wiktor wrócił z komendy wojskowej, podzielił się z żoną swoim spostrzeżeniem:

 

— Iro, tam są same dzieci. To rodzice powinni stawać w ich obronie. Dzieci nie powinny iść na wojnę. Jeśli ja teraz nie pójdę bronić kraju, za kilka lat będzie musiał to zrobić nasz syn. I jeżeli teraz nie odniesiemy zwycięstwa, jeżeli Ukraina upadnie, istnieje duże prawdopodobieństwo, że będzie on musiał walczyć pod flagą trójkolorową (flagą rosyjską – przyp. tłum.).


Wtedy Iryna zrozumiała, że ​​męża po prostu nie dało się powstrzymać:

— Jako Ukrainka jestem z niego dumna, popieram jego decyzję. Jako żona nie potrafiłam aż  tak jednoznacznie zareagować. Ale przyjęłam jego wybór, w końcu za takie cechy tak bardzo go kochałam. Za poczucie sprawiedliwości, brak egoizmu i chęć niesienia pomocy innym. Byliśmy naprawdę szczęśliwi przez wspólne dwadzieścia trzy lata.

 

Pojedynek z BWP

 

Wiktor służył w mieście Rubiżne w obwodzie ługańskim. Czasem dzwonił, ale najczęściej wysyłał tylko krótką wiadomość o treści „ok”. Mimo to Iryna pisała do niego dużo, ponieważ wiedziała, że gdy tylko będzie mógł, wszystko przeczyta. Wspomina, jak kiedyś po rozmowie napisała mężowi, że dopiero teraz zrozumiała, co jest największym szczęściem: słyszeć jego głos. Zadzwonił do niej jeszcze raz i powiedział: „No cóż, postanowiłem dać ci trochę więcej szczęścia”. Następnie wymienili jeszcze kilka wiadomości. Ostatnie słowa Wiktora to „Kocham Was”, na co Iryna zdążyła odpowiedzieć „Też Cię bardzo kochamy”. Potem połączenie zerwało się na zawsze.


Mimo wszystko Iryna dalej pisała do męża, nawet kilka razy dziennie. Cały czas miała nadzieję. Po kilku dniach ciszy wiary było coraz mniej, a zastępował ją coraz większy ból. Napisała: „Błagam, bądź żywy”. Kilka godzin później zadzwonił do niej szwagier i powiedział, że Wiktor nie żyje. Następna wiadomość na czacie z Wiktorem brzmiała tak:

 

— Wiem, że nigdy tego nie przeczytasz, ale nie mogę przestać pisać.

 

Informacje o śmierci męża Iryna zbierała po kawałku z rozmów z wojskowymi, którzy byli razem z nim. 10 maja 2023 roku musieli opuścić Rubiżne, ponieważ groziło im całkowite okrążenie. Oddział Wiktora utrzymywał pozycję, którą ostrzeliwano ze wszystkich stron. Kiedy zbliżył się BWP (bojowy wóz piechoty), Wiktor chwycił granatnik i wyskoczył, aby zatrzymać. Przegrał ten pojedynek.


Żołnierze opowiadali, że zazwyczaj gdy podjeżdżał czołg lub BWP, zatrzymywał się około 250 metrów od nich, ostrzeliwał pozycję i odjeżdżał. Tym razem jechał bez zatrzymywania. Gdy granatnik w ręku Wiktora wybuchł, pozostałych wojskowych odrzuciła siła eksplozji. Nie wiedzą, czy Wiktor trafił w BWP, ale gdyby nie on, nie wiadomo, jak to wszystko by się skończyło i czy ktokolwiek by przeżył.

„Z żonami poległych możemy się śmiać” 

 

Iryna wyznaje, że po otrzymaniu tragicznej wiadomości nic jej nie pomagało. Odebrała telefon w pracy i spodziewała się, co to będą za wieści. Miała jednak nadzieję, że mąż odniósł rany. Prawda była znacznie gorsza, ostateczna.

 

— To był krzyk… Krzyk, który przestraszył wszystkich wokół. Wyszłam z pracy wcześniej… Nie mogłam nic robić. Przez pierwsze dni wydawało mi się, że tylko zabierano mnie tu i tam, żebym podpisała różne dokumenty. Córka poszła do lekarza rodzinnego, który przepisał mi jakieś tabletki. To był straszny i bardzo trudny stan.

 

Jakoś dawała sobie radę dzięki dzieciom i dla nich. Wspierali się w rodzinie, mieli dla siebie wiele zrozumienia. Iryna starała się swoim zachowaniem jak najmniej pogłębiać traumę syna i córki. Nie chciała, żeby jej rozpacz dokładała im cierpień. Wspomina, jak bardzo ​​syn się martwił, że może stracić również matkę.

 

Irynie pomogła także praca. Członkowie zespołu okazywali jej życzliwość i zawsze byli  gotowi ją wysłuchać. Po śmierci Wiktora pracowała jeszcze cztery miesiące, ale w końcu poczuła, że nie ma już sił. Złożyła wypowiedzenie i wyjechała z rodziną za granicę. Tam było jednak tylko gorzej: nikt nie rozumiał, co przeżywa, ludzie zdawali się zapominać, że wojna wciąż trwa. To za granicą Iryna zaczęła słuchać transmisji Tetiany Wacenko-Bondarewej z grupy „Jesteśmy razem”, a po powrocie do Ukrainy dołączyła do wspólnoty.

 

— Wiem, jak rozmawiać z żonami innych poległych.  Znowu potrafię żyć, śmiać się. Ale tylko razem z nimi. To one pomogły mi wrócić do życia. Bardzo się wspieramy, rozmawiamy codziennie. Staramy się spotykać jak najczęściej. Wspólnie odwiedzamy groby mężów, choć są pochowani na różnych cmentarzach.

 

Początkowo Iryna próbowała poradzić sobie ze wszystkim sama. Jednak – jak przyznaje – bezskutecznie, dlatego trzy miesiące temu zwróciła się do specjalistów po pomoc psychologiczną. W wyniku stresu stan zdrowia Iryny znacznie się pogorszył, przede wszystkim pojawiły się problemy z koncentracją. Dlatego też kobieta uważa, że jest jeszcze za wcześnie, aby wrócić do aktywności zawodowej. Chciałaby znowu pracować, jednak w dostosowanym do siebie tempie, tak aby powrót był stopniowy i bez zbyt dużej odpowiedzialności.  

 

Rady dla kobiet, które straciły mężów

 

Iryna poleca przede wszystkim nie trzymać wszystkiego w sobie, ale rozmawiać i dzielić się emocjami, zwłaszcza z osobami, które już znają ten ból i są w stanie go zrozumieć. Jej samej  w zaakceptowaniu trudnych doświadczeń pomogła właśnie komunikacja i możliwość otwarcia się przed innymi kobietami we wspólnocie. Dzięki jej członkiniom uświadomiła sobie, że nie jest w tym sama:

— Zamykanie się w sobie utrudnia cały proces. Czasem miałam wrażenie, że wręcz odchodzę od zmysłów, że za długo pozostaję pogrążona w żałobie. Inni również zwracali mi na to uwagę. Warto szukać bliskości, otwierać się na ludzi i wierzyć w moc zrozumienia. Takie osoby na pewno się znajdą, pod warunkiem że się szuka. Jeśli powiesz na głos: „Potrzebuję pomocy”, ktoś zareaguje. Moja główna rada brzmi więc: proś o pomoc, a na pewno pojawi się odpowiedź – przynajmniej ja taką dostałam. Ale trzeba to wypowiedzieć.

„Żyję jednym marzeniem: zwycięstwem Ukrainy”

Zapytana o to, jak się dzisiaj czuje, Iryna odpowiada krótko: ​​źle. W dniu wywiadu, 5 sierpnia 2023 roku, dowiedziała się o śmierci dwudziestoletniego chłopca, który był w tym samym batalionie co jej mąż.

 

— Kiedy umierają dzieci – a z mojej perspektywy 20 lat to jeszcze dziecko – odbieram to jako osobistą stratę. Z tego powodu jestem dzisiaj bardzo smutna. Codziennie giną dzieci i to łamie mi serce. Oni są prawdziwi, szczerzy, są Ukraińcami, patriotami. To oni mieli odbudowywać kraj. To dzieci, które nigdy się nie urodzą ani nie dorosną, marzenia i plany, które się nie spełnią, potencjał na odkrycia, badania i osiągnięcia, który się nie zrealizuje. To jest bardzo trudne. Zrobiłabym wszystko, żeby te dzieci chronić. 

 

Mimo wszystkich bolesnych wiadomości Iryna wierzy, że Ukraina rozkwitnie i że będą tu mieszkać szczęśliwi ludzie. Jeszcze nie robi planów. Żyje jednym marzeniem: zwycięstwem Ukrainy. To jest jedyne pragnienie, jedyny widok na przyszłość. Na razie tylko zwycięstwo.

Tekst, wywiad: Julia Ivanochko

Tłumaczenie z języka ukraińskiego: Julia Ivanochko

Redakcja: Anna Michałowicz

Korekta: Alicja Straburzyńska

bottom of page